3 kwietnia 2022 roku zawitałem z Piotrem do Tychów. Brat namówił mnie na zawody nordic walking. Nigdy nie brałem udziału w czymś takim. Biegam od 2015, ale z kijami odbyłem do tej pory tylko kilka konkretnych treningów. Piotr od jakiegoś czasu trenuje nordikowanie, bo bieganie zbytnio obciąża mu kolana. Dlatego jest już niezły w te klocki. A ja? Zupełny nowicjusz. Ale lubię wyzwania. Poza tym, jakiś czas temu postanowiłem, że w ramach odskoczni od biegania i oszczędzania kolan będę łaził z badylami. I tak oto doszło do mojego pierwszego nordicowego startu.
Z Krakowa mieliśmy nie tak znowu daleko na miejsce. Niespełna godzina jazdy autem, około 90 kilometrów. A lokalizacja zawodów była zacna: Jezioro Paprocańskie w dzielnicy Paprocany (Tychy). Niezbyt duży ów zbiornik wodny, ale blisko 7 kilometrów w obwodzie ma.

Zawody noszą nazwę Perła Paprocan i są organizowane cyklicznie dwa razy w roku. Tym razem była to XXXV edycja.

Organizatorzy wymyślili dość ciekawą formułę zmagań sportowych. Otóż biegniesz lub idziesz z kijami tyle, ile chcesz (no, prawie). Mianowicie:
- Jeśli startujesz w biegu, to możesz przebiec jedno okrążenie i skończyć, albo polecieć na kolejne. Za każdym razem kończąc okrążenie masz do wyboru: albo biec do mety, albo na kolejną rundę. Aż do dystansu maratonu, czyli maksymalnie 6 okrążeń jeziora.
- Jeśli postawiłeś na nordikowanie z kijaszkami, to możesz przejść 7, 14 lub 21 kilometrów (półmaraton).
Postanowiliśmy z Piotrem zaliczyć jedno okrążenie, czyli 7 km. I bardzo dobrze, że tylko tyle! Bo okazało się, że dla mnie to był spory wysiłek, gdyż przy szybkim marszu z kijkami pracują nieco inne mięśnie niż przy bieganiu. Pośladki czułem przez 3 dni po zawodach.
Rozgrzaliśmy się nieco, ustawiliśmy w czubie na starcie i… Piotr od razu poleciał do przodu. Starałem się iść najszybciej, jak potrafiłem. Dość szybko jednak mi „odjechał”. Szło mi jednak całkiem nieźle, poprawiałem krok, rozpędzałem się. Z każdym kilometrem szedłem szybciej. Nawet nie miałem czasu na ściągnięcie czapki (ubrałem trochę za ciepłą i łeb mi się przegrzewał).

Tak na oko oceniałem w trakcie marszu, że jestem gdzieś na 8. miejscu. Przyznam, że to dodawało mi skrzydeł. Nie spodziewałem się, że na pierwszych zawodach z kijkami będę w czołówce. Napierałem więc jak szalony.
Wyprzedził mnie jakiś młody chłopak. Wydawało mi się, że mi ucieknie. Ale nie odpuszczałem i nie oddalał się zbytnio. Z czasem zacząłem go doganiać. Kilkaset metrów przed metą zrównałem się z nim, wyprzedziłem i na maksa przyspieszyłem, żeby odebrać mu motywację do walki 😉 Udało się: na metę wpadłem jakieś 10 sekund przed nim.
Okazało się, że byłem 7. na 89 startujących osób. Niezwykle udany debiut. Czas: 52 m 38 s – niemal dokładnie minutę za Piotrem, który zajął 3 miejsce (brawo, bracie!). Tutaj są oficjalne wyniki.

Zawody były dobrze zorganizowane, choć można wskazać kilka minusów i rzeczy do poprawy na przyszłość:
- Choć na miejscu zawodów było mnóstwo miejsca, był zakaz parkowania. Musieliśmy szukać parkingu przy głównej ulicy i zajęliśmy jedno z ostatnich miejsc. Kolejni przyjezdni musieli zapewne gdzieś dalej szukać szczęścia. Nie mam pojęcia, dlaczego w dniu zawodów parking „wewnętrzny” nie był udostępniony dla zawodników.
- Na mecie było trochę zamieszania i ciężko było o informację, które zajęło się miejsce. Piotr nie widział przed sobą nikogo, więc nie wiedział czy wygrał, czy może ktoś tam doszedł do mety przed nim. Przypomnę: można było po okrążeniu jeziora iść do mety lub na kolejne okrążenie. Zatem nawet jeśli wiedziałeś, że ktoś był przed Tobą, to jeśli zniknął Ci z pola widzenia, to nie byłeś pewien, czy skręcił do mety i jest przed Tobą na Twoim dystansie, czy poszedł dalej i będzie rywalizował na dłuższym dystansie. Powinni to udoskonalić.
- Deczko zawiodła mnie zupka po biegu. Trochę za ekonomiczna porcja. Taka nie za duża. Warto poświęcić tę symboliczna złotówkę czy dwie na lepsze żywienie, bo to ludzie zapamiętują.
Wyprawę na zawody „XXXV Perła Paprocan” w Tychach uważam za bardzo udaną. Nie ukrywam: złapałem bakcyla kijkowego! Dalej w pierwszej kolejności jestem biegaczem amatorem, jednak planuję już powoli kolejne zawody z kijkami. Fajne jest to, że jeśli biegasz, to masz niezłą bazę do chodzenia z kijaszkami. Podczas zawodów oddechowo czułem się znakomicie – przez połowę dystansu nawet zadyszki nie miałem. Natomiast brakowało mi długości kroku, kadencji (czyli szybkości przebierania nogami) oraz techniki odpychania się kijami od podłoża.
Na pewno trening biegowy będzie mnie poprawiał w nordiku, a chodzenie z kijami będzie sprawiało, że będę bardziej kompletnym biegaczem. Nie pozostaje mi nic innego, jak biegać kilka razy w tygodniu i raz lub czasem dwa razy śmigać z kijkami. Podobnie pewnie będzie z zawodami: na kilka zawodów biegowych przypadnie jakiś nordic z Piotrem. Nie mogę się doczekać!
Dodaj komentarz