Gdy Terminator pojawił się na dużym ekranie, byłem szczylem. Pamiętam pierwszy raz, gdy go obejrzałem. Przyznam, że nawet nieco bałem się. Zdaje się, że był od 16 lat. To może przesada, choć poza przemocą mamy tam także jedną scenę erotyczną (w sumie to nie wiem, po co ją wprowadzono – nic nie wnosi w zasadzie, a zmienia nieco grupę odbiorców).
Czy film Jamesa Camerona z 1984 roku, czyli już 37-letni, robi dziś jeszcze wrażenie? Myślę, że tak. Oczywiście efekty specjalne trochę rażą (np. „gumowa” twarz Arnolda – robota w niektórych scenach), choć z kolei wybuchy to „stara szkoła” – po prostu wymiatają.
Arnold Schwarzenegger w życiowej formie
Urodzony w 1947 roku Arnold Schwarzenegger miał 37 lat, gdy kręcono pierwszą część Terminatora. Niewiele wcześniej, bo w 1980 r., zdobył swój ostatni (siódmy) tytuł Mr. Olimpia. Zatem w 1984 roku był w znakomitej formie fizycznej. Co tu dużo gadać: Arnold nadawał się do tej roli wprost doskonale. Warunki fizyczne miał wymarzone, a że aktorsko kulał i miał nieco „kamienną” twarz? To nawet dobrze, bo grał w końcu cyborga pozbawionego uczuć.
Świetna fabuła
„Terminator” był filmem w zasadzie niskobudżetowym. 6,4 miliona dolców to niezbyt wiele. Wystarczy wspomnieć inny film Camerona – „Titanic” – który pochłonął około 200 milionów. Jak się jednak kolejny raz okazało, nie trzeba wielkiego budżetu, by zrobić doskonały film.
Mamy tutaj konflikt ludzi i maszyn. W przyszłości (w roku 2029), sztuczna inteligencja zyskuje samoświadomość i buntuje się przeciw ludziom. Powstaje ruch oporu walczący z bezwzględnymi maszynami, na którego czele staje niejaki John Connor. Do eksterminacji pozostałych przy życiu ludzi tworzone są cyborgi: roboty wyglądające jak ludzie. Jednego z takich robotów maszyny wysyłają w przeszłość z misją zabicia Sary Connor – matki przyszłego przywódcy resztki ludzkości. Ludziom udaje się także wysłać do roku 1984 kogoś, kto ma ochraniać Sarę. Jest nim Kyle Reese, który jest… aaa, nie zdradzajmy zbyt wiele.
Jak się łatwo domyślić, cały film to nierówna walka z cyborgiem, który zrobi wszystko, by wypełnić powierzone mu zadanie.
O co chodzi z tym „Elektronicznym mordercą”?
Gdy Terminator trafił na ekrany polskich kin, nadano mu tytuł „Elektroniczny morderca”. Autorem tego dziwadła jest Konrad Jerzy Zarębski (krytyk filmowy). Ciężko powiedzieć, co nim kierowało, ale ten tytuł większość z fanów Terminatora uważa za słaby, śmieszny, a nawet idiotyczny. Powinno się zostać przy oryginalnym tytule.
Za co uwielbiam ten film?
„Terminator” to bez wątpienia jeden z najlepszych filmów science fiction w historii. Jak to możliwe, że niskobudżetowiec klasy B stał się takim dziełem? Zagrało tutaj sporo elementów:
- Nowatorska fabuła. Czegoś takiego wcześniej nie widzieliśmy. To była innowacja na miarę późniejszej trylogii „Matrix” Wachowskich.
- Doskonała rola Arnolda. Jak dobrze, że mój ulubiony kulturysta nie dostał roli Kyle’a, co początkowo chodziło Jamesowi Cameronowi po głowie. Pozostali aktorzy też wypadli niczego sobie, choć Arni zdecydowanie się wyróżnia.
- Świetna akcja. Cały czas coś się dzieje. Nie ma chwili oddechu.
- Dobre efekty specjalne. Oczywiście jak na tamte czasy. Dzisiaj młodsi widzowie mogą kręcić nosem, jednak gdy Terminator wszedł na ekrany kin, efekty wręcz wbijały w fotel.
- Niesamowity klimat i dobra muzyka. Można by rzec, że jest wręcz nieco mrocznie.
Oglądałem Terminatora wiele razy. Ciężko mi zliczyć ile; pewnie około 10. Ostatnio odświeżyłem go sobie, oglądając go z synem. Spodobał mu się! Więc jest nadzieja, że i dzisiejsza młodzież nie wzgardzi tym obrazem.
W mojej opinii ocena tego filmu może być tylko jedna: 10/10. Gorąco polecam – nie tylko fanom sci-fi.
Tytuł oryginału: The Terminator
Reżyseria: James Cameron
Scenariusz: James Cameron, Gale Anne Hurd
Obsada: Arnold Schwarzenegger, Michael Biehn, Linda Hamilton, Paul Winfield, Lance Henriksen, Earl Boen
Muzyka: Brad Fiedel
Zdjęcia: Adam Greenberg
Gatunek: science-fiction
Rok produkcji: 1984
Dodaj komentarz