Już rok wcześniej planowałem wybrać się na tę imprezę, ale jakoś nie zmobilizowałem się. To moje rodzinne strony, bo do Ustronia Morskiego jeżdżę w zasadzie od urodzenia (pierwszy raz w wieku… bodajże dwóch tygodni). A Ustronie i Kołobrzeg dzieli kilkanaście kilometrów. Zresztą zdarzają mi się wycieczki rowerowe lub nawet wybiegania na trasie, na której przebiega ten półmaraton. Grzechem było nie wystartować. Zapisałem się z dużym wyprzedzeniem nie dając sobie szans na marudzenie i odwrót. Klamka odpadła. Pojechałem.
4 maja wziąłem udział w biegu Wings for Life World Run 2025. Pobiegłem tam nieco ponad własne siły i pomimo przebiegnięcia dystansu ponad 32 km, to zmęczyłem się chyba bardziej niż na kwietniowym maratonie. Nie chciałem jednak odpuszczać i postanowiłem jeszcze postartować przed wakacjami. Półmaraton kołobrzeski zaplanowany był na 18 maja, więc tylko dwa tygodnie po Wingsie. Zbyt mały odstęp, by być w pełni wypoczętym. No i złapała mnie jakaś infekcja. Niezbyt mocna, ale trochę uciążliwa. Jednak miałem plan i postanowiłem się go trzymać. Przynajmniej częściowo…
Ponieważ:
- nie byłem w pełni zregenerowany po wyczerpującym Wings for Life;
- kapało mi z nosa;
- pogoda w dniu biegu miała być fatalna: wiatr i deszcz;
postanowiłem pobiec połówkę w Kołobrzegu treningowo. Jasne, że miał to być mocny trening. Ale nie bieg po życiówkę, ani nawet na 95 %. Po prostu mocny trening. Kontrolowany. Czy się udało? Tak!
Przyjechałem do Kołobrzegu. Z uwagi na aurę i lekkie przeziębienie, bardzo szczelnie się ubrałem: komin, wiatrówka, długie getry, nawet rękawiczki. Poczyniłem rozgrzewkę i ustawiłem się na końcu stawki. Gdy zależy mi na wyniku, staram się dopychać bliżej przodu. Jednak tym razem miał być luźniejszy bieg, dlatego postanowiłem pobawić się w wyprzedzanie na trasie. Jak każdy: lubię to.
Nie przejmując się mżawką – wystartowaliśmy.


Początek zupełnie spokojny i najwolniejszy kilometr z całego biegu (5:00). Najpierw biegliśmy przez chwilę w stronę portu w Kołobrzegu, później nawrotka i z powrotem w stronę startu. Dalej w stronę Sianożąt, tam zawracamy i już prosto do mety.

Ponieważ nie forsowałem tempa, dobrze mi się biegło. Drugi i trzeci kilometr po 4:45. Wyprzedzałem kolejnych biegaczy, choć czołówka – wiadomo – była coraz dalej z przodu.

Aż do nawrotki w Sianożętach – na około 12,5 km – trzymałem bardzo równe tempo oscylujące wokół 4:40 na kilometr. Później nieznacznie przyspieszyłem i gnałem dość miarowo w okolicach 4:30.


Niedoświadczeni biegacze z reguły przeceniają swoje możliwości i zbyt szybko startują. Nie inaczej było tym razem. Mnóstwo osób leciało tzw. positive split, czyli pierwszą część dystansu pokonali szybciej niż drugą. Bolesna droga. O wiele lepszą strategią jest stałe tempo na całej trasie. Lub ewentualnie to, co ja zrobiłem, czyli tzw. negative split. Pierwszą część dystansu pokonałem w około 49:30, a drugą w niecałe 48 minut. Dzięki temu:
- utrzymałem siły do końca biegu;
- mogłem mocno zafiniszować;
- miałem radochę z wyprzedzania innych na trasie.

Oficjalny czas netto na mecie: 1h 37m 12s. Nieco ponad 3 minuty od życiówki z marca bieżącego roku. Miejsce 62 na 407 biegaczek i biegaczy (15 % – oficjalne wyniki). Co jak na warunki i moje samopoczucie było całkiem dobrym wynikiem i byłem z niego zadowolony. Choć najbardziej cieszyło mnie utrzymanie na całej trasie założonej przed startem strategii tempa.

Cóż, zapoznanie z Kołobrzeskim Półmaratonem uważam za bardzo udane. Planuję za rok znowu tutaj pobiec i tym razem – jeśli zdrowie i pogoda pozwolą – powalczyć o lepszy wynik.


Dodaj komentarz