Pod względem liczby startów w roku, nie jestem typowym amatorem. Większość biega tak często, jak tylko się da. A ja? Kilka razy w roku, raczej nie kilkanaście. Np. w tym roku (2024) było to jakieś 10 zawodów – czyli średnio rzadziej niż raz na miesiąc. No i jeszcze jedno: najczęściej biegam w Krakowie lub gdzieś blisko. Powód jest prozaiczny: po prostu szkoda mi czasu na wyjazdy. O biegu pod prostą i wpadającą w ucho nazwą „Dycha pod Krokwią” słyszałem już jakiś czas temu, ale nie chciało mi się tłuc do Zakopanego na takie relatywnie krótkie zawody. Tym razem jednak pojawiła się okazja, bo brałem udział w konferencji dla biegaczy „Biegowe 360 stopni„. Organizatorzy (Stowarzyszenie Promocji Sportu, Rekreacji i Aktywności Fizycznej „Flow” przy współpracy z BiegamBoLubię oraz z innymi partnerami) tak to sprytni wymyślili, że ów bieg był niejako jedną z atrakcji dla weekendowej konferencji. Grzechem było nie wystartować, więc nikt nie musiał mnie namawiać.

Jest wieczór, 26 października 2024 roku. Ze sporą rezerwą czasową udałem się pod Średnią Krokiew w Zakopanem. Przebrałem się w ciuchy biegowe i zacząłem rozgrzewkę. Zastanawiałem się, czy brać na bieg czołówkę, bo obawiałem się, że może być na trasie miejscami dość ciemno. Mijając innych biegaczy podpytałem i okazało się, że trasa jest dobrze oświetlona i nie ma sensu brać latarki czołowej.
Na starcie była niewielka grupa biegaczy. To kameralny bieg: zgłoszonych 232, wystartowało 222, a ukończyło 215. Mieliśmy do przebiegnięcia 4 pętle po niespełna 2,5 km każda. Trasa była bardzo fajna i urozmaicona: z góry na dół i z dołu do góry, sporo zakrętów, zmienna nawierzchnia.
Ponieważ 6 dni wcześniej miałem mój główny start sezonu (półmaraton w Krakowie), a do tego w końcówce połówki rozbolały mnie kolana, postanowiłem pod Krokwią zacząć ostrożnie. Szczególnie na zbiegach. W zasadzie moją strategią był spokojny bieg przez pierwsze trzy okrążenia i dopiero – jeśli nogi pozwolą – na czwartym planowałem pobiec prawie na maksa. Mając taki pomysł na Dychę Pod Krowią, na starcie ustawiłem się na samym końcu. Wiedziałem, że większość mocno zacznie i będzie tłoczno, więc nie chciałem im przeszkadzać.
Ruszyłem spokojnie i powoli wyprzedzałem słabszych ode mnie. Szło zgodnie z planem: nie przesadzałem na podbiegach, a na zbiegach kontrolowałem każdy krok. Można by powiedzieć, że dla kogoś, kto pierwszy raz był na tej trasie, pierwsza pętla była rozpoznaniem terenu. Mój czas: 12m 43s i miejsce 116. Czyli wyprzedziłem około 100 osób.
Za drugim razem kontynuowałem przyjętą strategię. Czułem się dobrze, kolana w ogóle nie bolały, więc przyspieszyłem. Czas: 12m 15s i 98 pozycja. 28 sekund szybciej niż za pierwszym razem i kolejne kilkanaście osób za mną.

Choć czułem się dobrze, to na trzeciej rundzie dalej leciałem ostrożnie. 12m 20s, czyli kilka sekund wolniej niż poprzednio. 96. miejsce.
Przyszła pora na ostatnią pętlę. Tutaj już puszczałem nogi na zbiegach. Szło bardzo dobrze. Na ostatnim zbiegu gnałem jak szalony. Sam nie wiem, czy kiedykolwiek biegłem szybciej niż te chwilowe 2:51 / km do mety. Super uczucie. Czas: 11m 55s, czyli zdecydowanie najszybciej. Oficjalny czas na mecie: 49m 13s i 90. miejsce.
Ponieważ nie biegłem w Zakopanem na maksa, to nie ma co analizować zbytnio uzyskanego wyniku. Oczywiście 90 na 215 daje zaledwie 42 %, choć trzeba mieć na uwadze, że na tym konkretnym biegu relatywnie mało było osób zupełnie początkujących. To nie był bieg masowy z setkami niemal przypadkowych osób. Dla porównania, w tym sezonie w biegach ulicznych plasowałem się w okolicach 10 % ogółu biegaczy. Samo to pokazuje, że poziom uczestników biegu Dycha Pod Krokwią ogólnie był wysoki.

Bieg był dobrze przeprowadzony, nie ma się do czego przyczepić. Brawa dla organizatorów. Polecam te zawody. Czy wrócę za rok? Ciężko powiedzieć. Chyba na sam bieg nie chciało by mi się jechać z Krakowa. Ale jeśli przy okazji udziału w konferencji Biegowe360? To czemu nie. Zobaczymy. Fajnie byłoby sprawdzić się na koniec sezonu ponownie na tej samej trasie, tym razem biegnąć całość na 100 %.

Dodaj komentarz